Z miłości do ziemi
Od pucybuta do milionera – jakby to określili Amerykanie. Opowieść o człowieku bardzo pracowitym i pełnym pasji, któremu ani PRL, ani transformacja lat 90-tych, ani obecne czasy nie były w stanie przeszkodzić w osiągnięciu sukcesu. Jest to opowieść o Jerzym Wilczewskim, a także o tym, że pracowitość, pomysłowość, pasja oraz pogoda ducha to recepta na sukces przez duże S.
Jerzy Wilczewski to skromny i bardzo pogodny mieszkaniec Białous (woj. podlaskie). Urodził się w jednej z biedniejszych rodzin we wsi. Swoją przygodę z rolnictwem rozpoczął w latach 60-tych, gdzie mając do dyspozycji 7,5 ha zajął się hodowlą tuczników. Następnie były szklarnie z różami, a później aronia, czarna porzeczka, czarny bez, rokitnik. I pewnie dużo, dużo więcej. Wszystko, za co zabierał się pan Jerzy, dosłownie zamieniało się w złoto. Początek lat 90-tych to inwestycje skierowane w zakup lub dzierżawę upadających PGR-ów. W pewnym momencie rodzina Wilczewskich posiadała areał liczący 2000 hektarów!
Obecnie Białousy słyną z plantacji borówki amerykańskiej i na tej roślinie skupił w głównej mierze swoją uwagę gospodarz.
– O borówce słyszałem już wiele lat temu. Była to jednak roślina mało znana, owiana tajemnicą, wręcz mityczna. Musiałem więc ją poznać (śmiech). Zacząłem jeździć po seminariach i konferencjach, gdzie zdobywałem pierwszą wiedzę. W międzyczasie podglądałem i słuchałem też porad innych plantatorów – wspomina pan Jerzy.
W tym czasie ceny czarnej porzeczki (ponad 500 ha), czarnego bzu (80 ha) i róż (ponad 11 ha) miały się dobrze, ale plantator z Białous zaczął przewidywać ich powolny „zmierzch”. Jerzy Wilczewski decyduje zmierzyć się z borówką. Jak się domyślacie, była to próba sił wygrana przez mieszkańca Białous.
Spis treści
Szczęściu trzeba pomóc
– Pomimo wielu trudności w końcu odważyłem się i posadziłem 300 krzaków. Był to rok 1992. Szybko okazało się, że borówka to wdzięczna roślina i można z nią „rozmawiać” – mówi z pasją Jerzy Wilczewski. – Z 300 zrobiło się 3000 krzaków. Następnie pojechałem do Stanów Zjednoczonych, gdzie w elitarnej szkółce borówki amerykańskiej Fall Creek (w stanie Oregon) kupiłem 100.000 krzaków. Dla Amerykanów był to prawdziwy szok – wspomina z uśmiechem właściciel plantacji.
Borówki było coraz więcej i więcej. Roślina zaczęła odgrywać znaczącą rolę w gospodarstwie. Po dziesięciu latach (ok. 2002 r.) „błękitny skarb” zajmował już 180 ha. Wszystko nabrało ogromnego tempa. Gospodarz jednak dalej zwiększał areał upraw. Zrobiło się 300, a potem 400 ha borówki. Zbudowano nowoczesną chłodnię ULO (z bardzo niską zawartością tlenu), następnie pojawiły się maszyny wiatrowe (popularne wiatraki) podnoszące temperaturę powietrza, a na końcu działa przeciwgradowe.
– Na dzień dzisiejszy sama plantacja borówki amerykańskiej zajmuje prawie 450 ha. Natomiast wielkość całego gospodarstwa to ok. 1600 ha, ale to się ciągle zmienia ponieważ bardzo często coś modyfikujemy – dokupujemy, zamieniamy się na pola z rolnikami, a czasem też i dzierżawimy. Dlatego trudno jednoznacznie powiedzieć jaki mamy areał. Staramy się po prostu skompletować jak najwięcej działek wokół Białous – wyjaśnia Jerzy Wilczewski.
Technologia spotyka tradycję
Podlaskie gospodarstwo jest obecnie najbardziej uzbrojoną, pod względem ochrony przed warunkami atmosferycznymi, plantacją na świecie. Nasycenie techniką jest ogromne – 29 wiatraków przeciwmrozowych, 10 armatek przeciwgradowych, 2 super profesjonalne radary o zasięgu ponad 35 km. Oprócz tego w Białousach użytkowanych jest ponad 100 ciągników, z czego aż 22 stanowią nowiutkie Kuboty.
– Z gospodarstwem pana Jerzego współpracowaliśmy już kilkakrotnie. Pierwsze maszyny marki Kubota dotarły do Białous w 2015 r. i było to dziesięć miniciągniczków modelu B1820 o mocy 18 KM. Obecnie dostarczyliśmy dwanaście maszyn B2420 o mocy 24 KM. Nie ma co ukrywać, że 22 traktory to pokaźna liczba – mówi z dumą Marcin Woźniak, doradca klienta z firmy Agro-Metal z Ostrołęki.
W gospodarstwie u pana Wilczewskiego sprawdzają się małe i wąskie maszyny o stosunkowo dużej mocy. Jest to podyktowane specyfiką uprawy borówki, którą sadzi się w rozstawie 320 cm. Pod wpływem owoców gałęzie na krzakach się rozchylają i wówczas prześwit międzyrzędowy może wynosić jedynie ok. 100 cm.
– Szerokie ciągniki jadące między krzakami kaleczyły owoce. Testowaliśmy wiele maszyn i tylko Kubota się sprawdziła w naszych warunkach. Nie zamierzam już szukać innych maszyn. Miniciągniki Kuboty mogę polecić rolnikom i sadownikom – mówi z zadowoleniem gospodarz.
Zaufanie do marki
Bardzo ciekawe są też początki Kuboty w podlaskim gospodarstwie. Pan Jerzy przed laty kupił pod Warszawą używany ciągnik tej japońskiej marki.
– To był leciwy, bo aż 27-letni ciągnik. „Staruszek” w naszym gospodarstwie przepracował jeszcze kilka dobrych lat – przynajmniej z 600 motogodzin. W tym czasie nie było z nim żadnych problemów, żadnych remontów. Dla nas to była rewelacja. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że Kubota to doskonała marka i warto w nią inwestować – mówi z zachwytem Jerzy Wilczewski. – Niezawodność tej używanej Kuboty to najlepsza rekomendacja dla nas.
Zamówiliśmy więc w ubiegłym roku 10 traktorów z rozstawem poniżej 100 cm. Po roku intensywnego użytkowania znowu zero usterkowości. Byłem zachwycony i stąd moje kolejne zamówienie. Tym sposobem „dobiliśmy” do 22 maszyn.
Według opinii plantatora ciągniki Kuboty są niezawodne, bardzo sprytne, świetnie sprawdzają się w międzyrzędziach. Oprócz tego mają niewielkie spalanie. Istotną zaletą była też łatwość ich obsługi. W Białousach, przy plantacji borówki, pracuje wiele kobiet i to że małymi ciągnikami można swobodnie operować w wąskich alejkach było dla gospodarza kolejnym plusem.
Borówka amerykańska wymaga oprysków. I w tych pracach biorą udział m. in. japońskie maszyny zagregowane z opryskiwaczami. Zabiegi te wymagają wąskich i odpowiednio mocnych ciągników.
Pomysłowe rozwiązania
– Spora część plantatorów używa potężnych, szczudłowych maszyn, które są ciężkie i ugniatają glebę, a to niekorzystnie wpływa na wzrost krzewów. Oprócz tego te rozwiązania są drogie i wymagają dużego wysiłku w prowadzeniu na uwrociach – wyjaśnia pan Jerzy. – Nasze gospodarstwo poszło w zupełnie innym kierunku – zdecydowanie preferujemy minimalizację. Zamiast ogromnych potworów zainwestowaliśmy w kompaktowe ciągniki. Efekty naszych prac łatwo prześledzić po wielkości zbiorów. Pomimo że 2016 r. nie był najłatwiejszy, udało nam się zebrać ok. 80% owoców w porównaniu do roku wcześniejszego. Z tego co zauważyłem na rynku, to część plantatorów borówki zebrało jedynie jakieś 30 – 50% plonów. Tak więc utwierdza mnie to w przekonaniu, że podejmowane przeze mnie decyzje dotyczące zarówno odmian, systemu pracy, ale także zastosowanych maszyn są właściwe – podsumowuje gospodarz.
Plany związane z uprawą w nadchodzącym sezonie związane są z rozszerzeniem areału uprawy borówki amerykańskiej. Gospodarz chciałby jak najlepiej wykorzystać w miarę korzystną koniunkturę jaka zapanowała na rynku europejskim.
– Będziemy chcieli dosadzić jeszcze gdzieś ze 100 – 150 ha krzaków. Już wszystkie pola w naszej okolicy będą wykorzystane. Dalszej ekspansji nie planujemy, bo doba ma tylko 24 godziny – komentuje żartobliwie pan Jerzy. – Spróbujemy też nowych odmian – Last Call, Cargo, Valor – które są w Europie praktycznie nieznane. Do końca marca 2017 r. mamy otrzymać z elitarnej szkółki Fall Creek 35.000 sadzonek borówki. Jeżeli chodzi natomiast o maszyny, to z pewnością dalej będę inwestował w Kubotę, bo produkuje sprzęt wysokiej jakości i w bardzo przystępnej cenie.
Tekst archiwalny. Pochodzi z nr 3/4 (11,12) 2016 magazynu „Made in Kubota”.